czwartek, 24 maja 2012

4.

Od ostatniego posta niewiele się zmieniło.. Raz jest lepiej, raz gorzej, szkoda tylko, że raczej częściej gorzej - a przynajmniej z mojej strony. On chyba najwyraźniej uważa, że wszystko jest w porządku, co prawda kłócimy się trochę mniej, ale to tylko i wyłącznie dlatego, że teraz oboje pracujemy i się mijamy. Więc cała złość trochę opada. Wiem, że nasz związek się zakończy, nie wiem tylko kiedy - ciężko podjąć taką decyzje, gdy się razem mieszka od paru lat. Poza tym kiedyś było nam dobrze - może cały czas mam nadzieję na powrót? Chociaż raczej jest to niemożliwe - kiedyś się łudziłam, że pewne rzeczy to tylko kwestia czasu i w końcu wszystko będzie dobrze, ale jak po paru latach wszystko jest tak jak było (tylko bardziej uwidocznione, gdy zasłona zakochania opadła i pojawiło się codzienne życie) - z niektórych cech się nie wyrasta, do niektórych nie można się przyzwyczaić, więc po co się razem męczyć? Może na każdego z nas gdzieś czeka na "idealna" druga połówka? Chciałabym się czuć bezpiecznie, nie zawodzić się na drugiej osobie nawet w tak błahych sprawach jak podlanie kwiatów pod moją nieobecność, czy też umycie naczyń PO SOBIE - a co tu dopiero mówić o sprawach "poważniejszych". Nie wspominając już o tym, że niektórzy uważają chyba, że ciuchy z podłogi się teleportują do szafy/kosza na pranie i w zupełności im nie przeszkadza sterta takowych przy szafie.. No święty by stracił cierpliwość. Nie pomagają prośby, ani darcie ryja. Człowiek w końcu obojętnieje. Wszystkie pozytywne emocje powolutku uciekają przez okna, pozostaje tylko złość, smutek, gorycz.
 Nawet zainteresowań nie mamy takich samych - kocham chodzić po górach, nigdy nie udało mi się go wyciągnąć gdziekolwiek... tzw. francuski piesek i co najgorsze z zadatkami na snoba, a tego nie cierpię pod żadną postacią! A najgorsze, że ja z tego wszystkiego zdawałam sobie sprawę na początku znajomości, widziałam, że w końcu to wszystko zacznie mi przeszkadzać, nawet nasi wspólni znajomi mówili, żebym dała sobie spokój, ale nieeeee, człowiek zakochany to gUpi i sama sobie mogę teraz podziękować i pukać się w łeb za miłosną ślepotę, stadium bardzo zaawansowane. Szkoda tylko, że "na zewnątrz" jesteśmy postrzegani jako para idealnie dobrana... A ja ich nie wyprowadzam z błędu - po co obarczać innych swoimi problemami. I się kręci wszystko.
 No i ja zła kobieta chcę w końcu stworzyć rodzinę.. Dbać o wspólne gniazdko i czuć się w nim dobrze... Ale robić to wspólnie, bo co z tego, że ja się staram, dla niego równie dobrze moglibyśmy mieszkać w akademiku, tzn nie, źle mówię (piszę) dobrze, że mieszkamy tak jak mieszkamy ale w sumie skoro mieszkanie jest ładne, to nie trzeba o nie dbać, nie? Przecież jak będzie kupa nieumytych naczyń i brud naokoło, to też będzie fajnie nie? A jak nie będzie to posprzątasz nie? Bo przecież tylko Ty uważasz, że trzeba to robić, ja uważam, ze takie przyziemne sprawy mogą poczekać, ale nowy odcinek serialu już niekoniecznie (żeby nie było, ja też oglądam seriale, ale jak mam wolną chwilę, nie jest to pierwsza rzecz jaką robię po wstaniu z łóżka). Ja też przychodzę zmęczona po pracy i też najchętniej w weekend leżałabym i czytała książki, ale trzeba posprzątać, ugotować, zrobić zakupy, więc to robię, szkoda tylko, że zazwyczaj sama... Ostatnio zauważyłam, ze nawet wolę być sama. Sama organizować sobie czas wolny, sama chodzić na spacery.. Już nie potrzebuje jego towarzystwa - i przykro mi jak patrzę na to, co się z nami stało...
Dobra koniec tych wywodów, to i tak nic nie zmieni, ale przynajmniej trochę mi lżej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz